Artystyczna sesja narzeczeńska z udziałem lamp naftowych
Historia tej sesji nie jest taka oczywista, jakby się mogło wydawać. Wszystko dokładnie zaplanowaliśmy – godzinę, miejsce, koncepcje, Judyta załatwiła sobie makijażystkę. Dosłownie po kilku minutach od rozpoczęcia sesji zaczęła się mocna ulewa. Sesja stanęła pod znakiem zapytania – co zrobić? Przekładać?
Gdyby nie optymizm Judyty i Bartka to pewnie zawinęlibyśmy się do domu i powtórzyli sesję w inny dzień. Nie lubimy nikogo do niczego zmuszać.
Duch optymizmu
“Nie jesteśmy z cukru” – usłyszeliśmy. No to zawinęliśmy nasze aparaty w reklamówki i daliśmy z siebie 100%. Po chwili na niebie ukazała się wielobarwna tęcza. Nad okolicznymi górami zaczęły nisko unosić się śnieżnobiałe chmury. W ruch poszły też, dające ultra ciepłe światło, lampy naftowe. Pięknie kontrastowały z błękitem indygowym nieba.
W powietrzu czuć było petrichor, tak mocno jak nigdy. Zapach, który tak bardzo lubimy, powstaje w trakcie ulewy, wskutek przemiany chemicznej bakterii znajdujących się z glebie. Ten sam zapach używa się często w perfumach. Nasi przodkowie, kiedyś czekający na deszcz, który użyźni uprawy, zapisali nam w genach miłość do tego zapachu.
Sesja w której było czuć ducha optymizmu.